Ok, to na pewno nie jest Part One, ale czas zacząć cyklicznie opiniować… niektóre dzieła sztuki. Te wyjątkowe, jak i te wyjątkowo nieznośne.
Sam się zaraz dowiesz, do jakiej grupy przynależy najnowszy film Yorgosa Lanthimosa (nie znam). I czy Colin Farell (znam) dał radę grając główną rolę. Głównego kochanka. A może… głównego psychopatę i zabójcę?
Pomieszane, prawda? A może… PoSpojleruję chwilę.
Tak, tylko ogólnie, bo chcę wam trochę zmieszać mózgi z błotem, żebyście przypadkiem nie szli na ten film. I – tak, wiem – złe słowo wraca. Ale niech takie złe słowo wróci też do mnie.
Bo film chociaż pokręcony jak koszmar senny, przynajmniej wywołuje emocje.
Główny bohater nie wydaje się aż takim kuriozum, jakim zostaje później nakreślony. Podobnie inni, przedstawiają ostre postacie. Mają … dziwne podejście do relacji. I tego typu attitude to nie jest już zwykła desperacja.
Film pokazuje coś na zasadzie totalnego wyolbrzymienia wartości samej relacji. To tak jakby nasze związki porównać do bitwy w piaskownicy. Małych dzieci. Wtedy ten film to jest to coś, co się dzieje, kiedy dzieci dorastają na hitlerów.
I zaczynają się nawzajem zabijać.
Owszem, takie rzeczy zdarzały się na żywo. Czy nie przypomina nam to czegoś? Tego, jak bardzo jesteśmy psychotyczni, jak bardzo pomieszało nam się własne wnętrze? Jakoś – właśnie tak mi się kojarzą te wszystkie sceny. Jedne abstrakcyjnie śmieszne, drugie … tragiczne.
Obraz wręcz strzela do widza. Obraz, lub reżyser, lub aktorzy. Sam już nie wiem, bo tyle mam różnych uczuć. Może zostałem postrzelony nimi właśnie, doznaniami. A może nie mogłem już tego znieść?
Głównie wszystko co odczuwasz, to mocne zmieszanie. Pomyliła mi się tam historia miłosna z jedną wielką ukrywaną nienawiścią.
Nie wiesz, czy masz się śmiać, czy … bać. Nie płakać, chociaż jest kilka ostrzejszych scen, które przyprawiają widza o smutek.
Jest tu dużo prostoty, i nie mogę powiedzieć, że film jest przez to źle zrobiony. Jest zrobiony pięknie, wbija się w czaszkę, ale nie wiem, czy lubię, jak mi się ktoś tak wbija. Wolę rozwiązania, niż szpilki.
Czyli podsumowując, te wszystkie strzały i wbijanie szpilek.
Jeśli chcesz być poruszony – idź. Nie wiem tylko jak zostaniesz poruszony, bo przez wiele końcowych minut u siebie i innych widzów widziałem chęć wyjścia z kina.
Czy bym ten filmostwór polecił? Jak już wiecie – Nie. Stanowcze, choć podparte słowem „chyba”.
Bo przecież każdy kiedyś był w katastrofalnym związku, co nie?
(jak coś to byłem w kinie Pod Baranami)
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz