Akurat dzisiaj przyszła do mnie dziewczyna. Zapytała:
– Powiedz, czy naprawdę istnieje jakiś Bóg?
Była gotowa spierać się o to, że Boga nie ma. Popatrzyłem jej w twarz w oczy. Była spięta, pełna chęci spierania się; chciała się kłócić o swój punkt widzenia. Gdzieś w głębi pragnęła żeby nie było Boga, bo istnienie Boga oznacza kłopoty.
Jeśli jest Bóg, to nie możesz pozostać tym, kim jesteś; pojawia się wyzwanie. Bóg jest wyzwaniem. Oznacza bowiem, że nie możesz być zadowolony z siebie, że możliwe jest coś wyższego. Możliwy jest wyższy stan, stan absolutnej świadomości. To właśnie oznacza Bóg.
Była więc gotowa się spierać, powiedziała:
– Jestem ateistką i nie wierzę w Boga.
Odpowiedziałem jej:
– Jeśli Boga nie ma, to jak możesz w niego nie wierzyć? Bóg nie ma wtedy znaczenia. Twoja wiara i niewiara, twoje argumenty za i przeciwko mają związek z tobą, nie z Bogiem. Czym się przejmujesz? Jeśli nie ma żadnego Boga, to po co przejechałaś taki kawał drogi, przyjechałaś tu, żeby spierać się ze mną o coś, czego nie ma?
Zapomnij o Nim i przebacz. Jedź do domu, nie marnuj swojego czasu. Jeśli Go nie ma, to czym się przejmujesz? Po co ten wysiłek udowadniania, że Go nie ma? Ów wysiłek mówi coś o tobie. Ty się boisz. Jeśli Bóg jest, to jest to wyzwanie. Jeśli Boga nie ma, to możesz pozostać, jakakolwiek jesteś, nie ma żadnego wyzwania w życiu.
Człowiek, który się obawia wyzwań, ryzyka, niebezpieczeństw, boi się zmienić, boi się przemiany, zawsze będzie negował istnienie Boga. Owa negacja to jego umysł; ta negacja mówi coś o nim samym, nie o Bogu.
Powiedziałem tej dziewczynie, że Bóg nie jest rzeczą, której istnienie można udowodnić albo obalić. Bóg nie jest przedmiotem, co do którego możemy sobie wyrobić opinię: za albo przeciw. Bóg jest istniejącą w tobie możliwością. Nie jest czymś na zewnątrz, ale wewnątrz ciebie. Jeśli przebędziesz drogę, która prowadzi do tej możliwości, staje się rzeczywisty. Jeśli nie przebędziesz tej drogi, jest nierzeczywisty. A jeśli spierasz się z Jego istnieniem, to nie masz po co wędrować; pozostajesz bez zmian. Staje się to błędnym kołem.
Spierasz się, że Boga nie ma, i z powodu tego stanowiska nigdy nie wędrujesz w jego kierunku — bo to jest wewnętrzne wędrowanie, wewnętrzna podróż. Nigdy nie odbywasz tej wędrówki, no bo jak można wędrować w kierunku czegoś, czego nie ma? Dlatego pozostajesz bez zmian. A kiedy pozostajesz stale bez zmian, nigdy nie spotykasz Boga, nie spotykasz się z Nim. Nigdy nie dochodzisz do żadnego odczucia, do żadnej pochodzącej od Niego wibracji. A wtedy masz kolejne dowody na to, że Jego nie ma. A im bardziej sobie to udowadniasz, tym dalej od Niego jesteś, tym niżej upadasz, tym większa przepaść cię od Niego dzieli.
Nie o to więc chodzi — powiedziałem jej — czy Bóg jest, czy Go nie ma. Pytanie brzmi: czy chcesz się rozwijać, czy nie. Jeśli będziesz się rozwijać, cały twój rozwój będzie spotykaniem, komunią, kontaktem. Opowiedziałem jej anegdotę:
W pewien wietrzny ranek pod koniec wiosny ślimak zaczął się wspinać na drzewo czereśni. Wróble na sąsiednim dębie zaczęły się śmiać na ten widok, ponieważ nie był jeszcze sezon na czereśnie i na drzewie nie było owoców, a tymczasem biedny ślimak zadawał sobie tyle trudu, żeby się tam wspiąć. Wróble śmiały się więc z niego do rozpuku.
W końcu jeden z wróbli sfrunął na dół, podfrunął do ślimaka i powiedział:
— Kochany, dokąd idziesz? Na drzewie jeszcze nie ma czereśni!
Ślimak nie przystanął ani na chwilę, piął się w dalszym ciągu pod górę. Nie przerywając wędrówki, odparł:
— Nie ma, ale będą, kiedy dotrę na miejsce. Kiedy ja tam dotrę, one będą. Dotarcie na samą górę zajmie mi dużo czasu, a przez ten czas czereśnie się po-jawią.
Boga nie ma, ale będzie, gdy dotrzesz do celu. To nie jest coś, co jest zawsze — to jest rozwój. Twój własny rozwój. Gdy docierasz do punktu, w którym jesteś totalnie świadomy, Bóg jest. Ale nie spieraj się. Zamiast marnować energię na spieranie się, wykorzystaj ją do własnej transformacji.
Energii nie jest zbyt dużo. Jeśli ukierunkujesz ją na spieranie się, możesz stać się geniuszem sporów. Tyle że wtedy marnujesz energię, koszt jest wysoki, ponieważ ta sama energia mogłaby się przydać do medytacji. Stajesz się wówczas logikiem — potrafisz wysuwać bardzo logiczne argumenty, znajdować bardzo przekonujące dowody na tak albo na nie, ale pozostaniesz bez zmian. Twoja argumentacja cię nie zmieni.
Zapamiętaj jedno: wszystko, cokolwiek cię zmienia, jest dobre. Cokolwiek prowadzi cię do rozwoju, ekspansji, wzrostu świadomości, jest dobre.
Wszystko, co doprowadza cię do zastoju i co chroni twoje status quo, jest nie¬dobre; jest wręcz fatalne w skutkach, samobójcze.”
OSHO – Wielka księga sekretów
Bardzo ciekawie przedstawiona koncepcja. Ateista to człowiek, który sam się ogranicza? To kolejny człowiek w umyśle, który po prostu chce potwierdzić swój pogląd, swoje przekonanie, albo bardziej – swój stan. Być może niesmak dotyczący świata, to, że nie jest „idealnie”, i to, że nie da się dalej dotrzeć, więc zostańmy w gnoju.
I tutaj muszę dostrzec pewien paradoks. OSHO też to widzi, czujemy że jednak jest coś więcej, że jest „szczęście”, radość. Że skoro ktoś dotarł to i my możemy, że skoro są ludzie szczęśliwi, to i my możemy. I tak jest. O ile dotarłem do pewnych poziomów szczęścia znam też drugą stronę medalu.
To ból nas motywuje, więc będąc po drugiej stronie, „w filmie” umysłu a nie w rzeczywistości – boli nas. Im bardziej, tym – paradoksalnie – lepiej. Bo musimy pójść, bo wymówki stają się zbyt głupie, żeby w nie wierzyć – jak w Boga powiedzmy katolickiego. Jednak ból jest na tyle silny, że musimy uwierzyć, że jest coś po drugiej stronie. Musimy tam po prostu pójść się dowiedzieć, w tym momencie rozwój jest nieunikniony, ateizm nie ma nic do rzeczy.
I dopiero wtedy możemy przeżyć Boga. Tak mi się wydaje, z doświadczenia. Ale nie martwcie się, w pewnych kwestiach też długo siedziałem „po złej stronie mostu”.
trochę humoru na koniec:
http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Ateista
http://pl.wikipedia.org/wiki/Lataj%C4%85cy_Potw%C3%B3r_Spaghetti
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz