To… wyrażanie uczuć. Tak, jasne, możemy na tym skończyć, bo wielu z was już w tym momencie odpadnie.
„Przecie to jakaś bzdura” – powie każdy, kto nie zna swojego wnętrza zbyt dobrze. A może tak – krótka historia jako przykład?
Wracam sobie dzisiaj niespokojnie do domu. Sam miałem nieprzyjemną sytuację, ale najwyraźniej mój przyjaciel miał jeszcze ciekawiej. Zadzwonił, umówiliśmy się, przyjechał. Na pytanie „co słychać” – odpowiedział:
„Marek mnie wkurwia. To totalny psychol. Jak on mógł to zrobić? Zupełnie nie rozumiem. Cholera.”
Na moje pytanie – „Ale co on Ci zrobił” odpowiedź była już o wiele trudniejsza.
Rozmowa toczyła się dość długo. Wysypywały się kilogramy argumentów, czytanie wysłanych smsów, czy przytaczanie konkretnych sytuacji. Jasne, zgadzam się, to ważne.
Ale dla mnie trochę suche. Brakuje tu mięsa, emocji. Są, ale jakby zboku. „Kurwa, znowu”, pomyślałem.
„Rozumiem, że to jest dla Ciebie ważne. Pewnie poczułeś się tak, jak ja kiedyś, gdy Marek nie otworzył mi drzwi. Zdenerwowany, bezradny, totalnie zdezorientowany.”
No cóż. Zbyt dużo by tu mówić o uczuciach. Ale piszę o tym – bo argumentów i racjonalizacji nie było końca. Dlaczego? O co w takiej rozmowie chodzi? Trudno rozwiązać problem z przyjacielem, jeśli nie wiemy co ktoś czuje, i czego potrzebuje.
Jak wyrazić coś, czego „nie ma”?
Jak powiedzieć nienawidzę Cię? To złe pytanie. Wkurwiasz mnie tak, że nie mogę wytrzymać! To nieadekwatny tekst. Ale często tylko takie nam się nasuwają. O co chodzi drugiej osobie?
I włącza się słowotok.
Co lepsi sprawdzają racjonalne argumenty. Mieszamy się, walczymy na logikę, kto ma rację. Gadamy, gadamy, rozkminiamy, aż w końcu… się uspokoimy.
Bo de facto chodzi o uczucia pod spodem. A tych ma nie być.
Kto ma ich mniej „wygrywa”. Kto ma logicznie rację – jest lepszy. Kto powie coś mądrzejszego i spokojniej – ma wygraną w kieszeni.
Ale – kurde – przecież w relacji nie o wygraną chodzi!
Walka to nie wszystko. Pusta rozmowa też.
Często po prostu chcemy wyrzucić z siebie uczucia, których nie rozumiemy. Przegadać Je.
Ale to nie o to chodzi. Same wkurwy, przekleństwa, spazmy, rzucanie się, „logizacja”, czy „tragizacja”* sytuacji nie wystarczą. Są ok, są potrzebne, są potrzebną metodą.
Ale zmniejszają swoją potrzebność, jeśli zrozumiemy co jest pod spodem. Jeśli połączymy się trochę lepiej z własnymi uczuciami i to je zaczniemy definiować.
Owszem – to też nie wszystko, warto byłoby wiedzieć, czemu reagujemy tak mocno, czasami jak dzieci. Ale to milowy, milionowy, krok naprzód. Najprzód – jak to mówiła moja babcia.
Emocje istnieją i są ważne
Tak, to bardzo trudne mieć takie przekonanie. Nawykliśmy do usuwania uczuć z drogi. To mogłoby mieć sens, jeśli ludzie byliby robotami – mającymi tylko dotrzeć do celu.
Cel jest ważny, ale „niestety”, prowadzeni jesteśmy do niego przez uczucia. Co jeśli nam nie pozwalają? Chcemy mieć dobre relacje, ale strach nas paraliżuje?
A gdzie autoanaliza?
Nie mówimy o tym, ba! Nawet często nie wiemy o co chodzi. Ale – rozwiązanie wcale nie jest tak daleko. I może z perspektywy wydawać się o wiele bardziej łagodne niż ilość kurwów, które wyrzucamy z ust. Zwłaszcza, kiedy pojawia się osobisty problem.
I o ile takich ciężkich wrzutek nie akceptujemy, dajemy do zrozumienia ucieczką albo naganą (jeśli ktoś zbyt dużo przeklina wobec nas) to nie patrzymy na przyczynę. Nie ma kiedy. Nie ma współczucia dla agresora. Dlaczego? Bo my jesteśmy tacy lepsi, spokojniejsi i chowamy zdenerwowanie a potem katujemy psychicznie dzieci/kota/komputer/klienta?
Nie. Dlatego, że sami nie mamy wglądu we własne uczucia.
Jak to zmienić? Oto pytanie na kolejne artykuły.
*”Logizacja, tragizacja”, jeden z moich ulubionych fragmentów spektaklu i dzieła Witkacego – „Matka”
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz