Czy to ja decyduję o moim życiu?

Prawie rozwaliłem swój telefon. Miałem ochotę go gryźć, rzucać, zabijać, tak duża siła mną zawładnęła. Znowu jakaś psychodeliczna akcja? Może ukryta agresja? Albo opętanie? Przecież normalnie nie ostrzę zębów na plastiku?

Pierwsza ryska na wyświetlaczu… Cholera. A było to tylko jedna rozmowa! „Mam nadzieję, że to się zmieni” – pomyślałem. Cóż, jeśli nadzieja ma siłę roboczą, to wszyscy moglibyśmy leżeć, a świat zmieniałby się na lepsze.

Może dlatego nie lubię nadziei. I nie lubię uszkadzać telefonów, ale do tego jeszcze wrócę. Bo… czasami nie mamy w ogóle nad czymś kontroli, a czasami po prostu nie wiemy, gdzie szukać.

Często słucham audycji ze szkoleń, lub tekstów z różnymi inspiracjami. Nadzieję albo się szykanuje, dając lejce równie słabo definiowanej „sile woli”. Lub, co jeszcze dziwniejsze, łączy z wiarą (przoduje w tym kościół katolicki).

„Mam nadzieję, że nie będzie lało” – to typowe oddanie odpowiedzialności. Na szczęście, jeśli nie przykładamy do tego wagi – to pewnie nic się nie stanie. Gorzej, jeśli właśnie jedziemy w góry i wzięliśmy tylko klapki.

Nadzieją pogody nie zmienię. Ale … może gdzieś tam podświadomie chcieliśmy ustawić się w sytuacji bezradności? I właśnie tą „nadzieją” się odsuwamy od tego, nie chcemy czegoś poczuć? Ale może ja trochę za daleko wychodzę.

Uwielbiam myśleć inaczej, wręcz nawet odwrotnie. U Osho była kiedyś taka medytacja – usuń jakąkolwiek nadzieję. Żyj zupełnie bez tego, jak najbardziej zgadzając się na to co jest.

Nie umarłem od tego. I nie było to łatwe, ale … bardzo pomaga zwiększyć pokorę wobec sytuacji i zgodę na to. A jeśli nadzieja to kolejne z narzędzi szatana, na które z pewnych przyczyn reagujemy? Może potrzebujemy tylko wiary i wiedzy (swoją drogą bardzo podobnych do siebie).

Nadzieja jest łatwiejsza. Wszystko, co odsuwa naszą odpowiedzialność jest łatwe. Chyba, że wierzymy w rozwiązanie – i szukamy go.

Czasami nie umiemy zdefiniować niektórych spraw – ponieważ jest to trudne, zwłaszcza pod naporem czynników. Często poza naukowych, albo inaczej – poza naszą nauką, naszą osobistą wiedzą. Czyli – nie możemy czegoś zrobić, boli nas to, zrzucamy winę na wszystko inne, i wchłaniamy Kościelną lub Motywacyjną Nadzieję.

Lub – jeśli jesteś już doświadczony w rozwoju osobistym – próbujemy zrobić coś na siłę. Zmuszanie się, to niestety podobnie chory mechanizm.

„Siła Woli” to zapomniane, starożytne imię… no właśnie. Nadziei.

Tylko z drugiej strony. Taka nadzieja przyodziana w strój „Nowego Świata” mocnych ludzi, którzy mogą zrobić wszystko.

I właśnie doskonale dookoła nas widać jak to wszystko robimy. Katastrofalnie.

Rozwiązanie? Wiara. Ale definiowana. Jako:

Zgoda na to co się dzieje, ale z przekonaniem, że to nie wszystko. Że możemy coś zmienić, niekoniecznie na zewnątrz, ale na pewno w sobie. Że jesteśmy prowadzeni, że znajdziemy odpowiednią wiedzę – i już jakąś mamy. Tylko potrzebujemy nowej.

Pośrednio z tej definicji wynika, jak blisko wiara jest wiedzy. Kto mądry, ten zrozumie, że wiedza akceptuje zasoby spoza własnego obecnego postrzegania. Wiara podobnie, dodatkowo jednak przyjmuje prowadzenie, czynnik wyższy, definiowane jako Dobro, chociaż często niezrozumiane.

Wiara podparta działaniem to coś niesamowitego. Nie chodzi mi tutaj o legiony zabijające w imię wiary. Chodzi mi na przykład o to, o czym mówił Gregg Braden.

Podsumuję to po swojemu. Możemy opierać się tylko na „normalnej” wiedzy i patrzeć na koszmarne efekty, albo uwierzyć, że jest coś innego. Zobaczyć, jak to zmienia nasze życie i wtedy – mamy już wiedzę płynącą z doświadczenia. Dosłownie – naszego wnętrza!

Możemy się poddać koszmarom, ale nie poddawajmy się bez wystawienia białej flagi! Nie musimy się ostro sprzeciwiać i „walczyć o swoje”, potrzeba nam się bardziej cofnąć do wnętrza i zobaczyć, co nas tak naprawdę gryzie. Gdzie myśleliśmy, że jest dobrze, a tak naprawdę to czujemy, że nam to przeszkadzało, uwierało.

Tu jest ukryta „kontrola”, którą nazywamy błędnie siłą woli. Tu się kryje różnica między „nadzieją” a wiarą, a potem wiedzą. Działaniem, które nie ma prowadzić do wojny, ale do…

Zrozumienia.

Ostatnio zauważyłem u Siebie kolejny dziwny proces. Czułem się kiedyś dość samotny, panicznie wręcz potrzebując rozmowy z kimś. Pytanie – czemu było to tak trudno zrobić?

Pokazał mi to mocno przykład ostatniego przejazdu BlaBla-Autem. Po chwili podróży dosiadł się do nas piąty pasażer. To już spowodowało mój bunt, „przecież będzie mi niewygodnie” – no ale niestety, był to najtańszy przejazd. Pierwsza ocena. Co gorsza, tym piątym pasażerem był Pan wyglądający dość obskurnie, i śmierdzący… alkoholem. „Kto to jest”!

I już jesteś zamknięty na drugą osobę. Podświadomie. Nawet o tym nie wiesz. Ale uczucie samotności się pojawia. „E tam, to nie możliwe, że to stąd, przecież dobrze go oceniłeś”.

Tak myślisz? No cóż, moje uczucia mówią inaczej. Podobnie z telefonem, gryzieniem i chęcią potrzaskania go o ścianę. Musimy popatrzeć z innej strony, poszukać w tym spokoju. A nie walki i mechanicznych skryptów zachowań.

Czy to ja decyduję o moim życiu

W trakcie tego „ataku” miałem rozmowę. Z kimś dla mnie ważnym – pierwsza wskazówka. W rozmowie poruszyliśmy temat, który powodował, że czułem się bezradny, że poczułem się gorzej ze sobą – druga wskazówka. Trzecia – w takich sytuacjach chciałbym wierzyć, że druga osoba mi pomoże – ale mam przekonanie, że prędzej mnie zgnoi i będę jeszcze bardziej w dupie.

Koniec. Zrozumiałem. Jestem kurewsko zły na to, że byłem tak, a nie inaczej traktowany i nie umiem sobie z tym poradzić. Potrzebuję bardziej zaufać, ale w inny sposób, sprawdzić moje doświadczenia, zrewidować je.

I może chwilę poćwiczyć.

A Ty, jak myślisz? Nad czym masz kontrolę? Czy możesz wszystko, czy tak Ci się tylko wydaje?

admin Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *