To pytanie małego dziecka do rodzica. I przy okazji tytuł książki, który brzmi jak kolejny katolicki traktat o tym, jak wychować swoje pociechy. Tak samo, jak zostaliśmy wychowani my.
Może przesadzam, gdyż nie czytałem tej zaiste intrygującej lektury (chętnie to zrobię) ale nie przeszkadza mi się to wypowiedzieć.
Podobnie, nie uważam się za speca od wychowywania dzieciaków. Myślę, że mam ciekawszą koncepcję odpowiedzi na to pytanie, niż zwykłe, polskie: „oczywiście synku, babcia lata i patrzy na nas, czy zachowujemy się GRZECZNIE”
To ciekawa, znowu inna, skrajnie odsunięta od idiotycznego paradygmatu „Kościoła” koncepcja wychowania w duchu… teizmu (?). Bycia „w porządku” z naturą, a nie tworzenia naprawdę destrukcyjnych wzorców. O co dokładniej chodzi?
O to, żeby nie mówić W OGÓLE dziecku, młodzieży, czy komuś o zwykłej „wierze”. Wprowadzać nowe rzeczy, ciekawsze, ryzykować. Aby mogło się samo dowiedzieć, żeby sam poznawał rzeczywistość, poprzez nasze interesujące i szczere odpowiedzi.
Tutaj chciałem głębiej poruszyć temat „nieba i ziemi”. Pominę oczywisty fakt fałszu tej koncepcji, gdyż nie chcę ostro dyskutować z ideologią, z wiarą. Ktoś wierzy – jego wybór, albo raczej – jego mechanizm. Schemat, wgrany program. Nurtuje mnie po prostu to, iż otaczający mnie ludzie mają wgrane zaskakująco podobnie programy. Dla mnie głupie, ale jak widać – dla nich sprawnie funkcjonujące.
Co mnie w tym tak porusza? To, że z nich NIE WYCHODZĄ. Chociażby z nudy. CO tydzień do kościoła? Te same modły? Ja już tym dawno zwymiotowałem. Nie odczuwasz dyskomfortu, tego dziwacznego poczucia, że coś tu jest NIE TAK? Nie chciałbyś przyjść na „mszę” sobie potańczyć, pomodlić się do Janusza albo pomedytować?
Czy nie byłaby to piękna możliwość, gdyby tak powiedzmy… 15% ludzi robiło coś innego w niedzielę, a nie tylko odpoczywało z kacem w domu, lub siedziało w kościele?
Dlatego – daję wam tą możliwość – moim kolejnym dziwacznym konceptem. A co by było, gdyby od początku programować umysły na nowe idee? Odpowiedzmy trochę inaczej na pytanie tytułowe dziecka:
„Nie, córeczko, babci już nie ma. Babcia nie istnieje, zniknęła, zostało tylko ciało”
To dość ostre ateistyczne stwierdzenie. Więc co dalej? Padną kolejne pytania. Przecież to trochę przerażająca wizja, c’nie?
„Nie ma nieba i piekła, niebo jest nad nami, a piekło możemy sobie tutaj ewentualnie stworzyć. Jasne, wiara jest super, ale ja wolę wierzyć w to, że całkowicie znikamy, a jeśli nie całkowicie to zostaje po nas duch, który od razu przechodzi w inne ciało”
Taka koncepcja własna. Co jakby młody dostał porcję świeżych informacji? Koncepcję nie tyle standardową, nie usilnie wgrywaną, ale po prostu wartą sprawdzenia?
Sam nie wiem. Wiem natomiast, czuję, że metafizyka, doświadczenia nie-naukowe, podróże wewnętrzne są dla mnie takim samym, albo nawet głębszym faktem jak badania naukowe. Dlatego nie chcę pozwolić głupolom mnie otaczającym na przekazywanie … złej metafizyki.
Starej wiary.
Zróbmy coś nowego.
(co do książki to dość oczywisty żart, to po prostu publikacja o radzeniu sobie z emocjami malucha)
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz